Grigorij Kozincew (1905-1973) należał do tych seniorów kina, którzy, spoglądając u schyłku życia na swój dorobek i przebytą drogę, doznawali satysfakcji rzadko komu danej. Pół wieku czynnej pracy twórczej; udział we wszystkich przygodach i metamorfozach sztuki filmowej, zwłaszcza tych najburzliwszych w latach dwudziestych; filmy stanowiące rdzeń radzieckiej klasyki; nieustająca praca reżyserska określana ambicjami zdobywanych doświadczeń i pragnieniem dotrzymywania kroku współczesności; wreszcie — działalność pisarska i pedagogiczna. I chyba rzecz najważniejsza: odnalezienie u szczytu dojrzałości dziedziny, która daje artyście olbrzymie bogactwo wciąż nowych impulsów twórczych, pozwala obracać się w kręgu największych osiągnięć poezji, myśli ludzkiej i czynić je — dzięki kinu — chlebem powszednim współczesności. Tą dziedziną stała się dla Kozincewa światowa klasyka literacka i teatralna. Po sfilmowaniu Don Kichota Cervantesa pochłonął go całkowicie Szekspir. Odniósł duży sukces swą adaptacją Hamleta, zrealizował Króla Lira. W dziełach klasyków odnajdywał niezniszczalne wartości humanizmu, tak bardzo potrzebne dzisiejszemu, zachwianemu tysiącem kryzysów światu, zaś ich przekład na język nowoczesnego, kina stał się dlań pasjonującym problemem estetycznym. Z tego Olimpu klasyków zdawał się spoglądać Kozin- cew niczym suwerenny twórca, sam klasyk najmłodszej z muz; spoglądał godnie, wyrozumiale, czasem pobłażliwie na szmat historii kina i własną przebytą drogę.
