Formułka, zgodnie z literą prawa, rozkładała autor- sty/o literackiej strony filmu na zespół scenarzystów, była wyrazem równie sprawiedliwego, co przymusowego kompromisu, przypieczętowując kolejny rozdział epopei „wielcy pisarze i film”. Jak bowiem pamiętamy, problem współpracy znanych pisarzy z filmem zaczynał przybierać już w latach dwudziestych swój właściwy, dramatyczny kształt czy po prostu schemat. Pierwszy akt dramatu bywał wypełniony wielkimi obopólnymi (pisarza i producenta) nadziejami i obietnicami, w drugim zaczynały narastać wzajemne pretensje, konflikty i rozczarowania, trzeci zmierzał do zakończenia (nierzadko na sali sądowej) z reguły pozbawionego happy endu. Casus Brecht ma jednak charakter szczególny, a nawet paradoksalny. Spoza kolejnego, niezbyt zresztą wszechstronnie oświetlonego w annałach historii kina, starcia pisarza z kinematografią jako machiną produkcyjną i nową dziedziną sztuki — wyziera coś więcej niż tylko zawód utalentowanej jednostki i świadectwo bezduszności kinowego molocha, podporządkowanego ekonomicznym regułom gry. Tym razem bowiem jednostkowy konflikt towarzyszy Historii, rozgrywa się w przededniu wypadków, które doprowadzić miały do największej próby sił politycznych i militarnych w naszym stuleciu.
