W latach przełomu dźwiękowego Greta Garbo stanęła przed próbą bardziej ryzykowną niż inni hollywoodzcy aktorzy. Miała minimalne doświadczenie sceniczne jeśli chodzi o prowadzenie dialogu, do tego cudzoziemski akcent, a jej gardłowy, chrapliwy głos mógł za jednym zamachem zniszczyć z takim trudem wypracowaną i w gruncie rzeczy bardzo ulotną technikę gry. Oparta na celebrowaniu urody, wymowy spojrzeń i – właśnie — milczenia, owego „milczącego cierpienia” – gra jej była zaprzeczeniem tonącego teraz w powodzi słów ekranu. Wytwórnia MGM nie podejmowała ryzyka przez dwa prawie sezony, do roku 1930. Zdawało się nie ulegać kwestii, że z pierwszym otwarciem ust mit Grety Garbo legnie w gruzach. Niemal każdego dnia któraś ze znanych gwiazd przeżywała największe rozczarowanie swego życia, nie wytrzymując próby mikrofonu. Toteż zaskoczenie było powszechne, gdy na nowojorskiej premierze Anny Christie (14.3.1930) okazało się, że wszystko jest w porządku. Cudzoziemski akcent łatwo usprawiedliwiało obce pochodzenie kolejnych bohaterek Grety; zresztą jej przydomek „mysterious stranger” zdawał się znajdować potwierdzenie w tym, że ta tajemnicza, daleka, egzotyczna kobieta-sfinks nie mówi ani nowojorskim slangiem, ani oxfordzkq angielszczyzną. Zresztą Greta wraz z opanowaniem techniki dialogu szybko wypracowuje nową manierę swego sposobu bycia na ekranie.
